Witajcie Kochane!
Czytałam wasze opowieści regularnie, natchnęłyście mnie do ćwiczeń i dałyście wiarę, że można urodzić bez uszczerbku na ciele. Tak więc i ja podzielę się opinią o baloniku, mimo, że mój poród zakończył się cesarką 5 miesięcy temu. Ale po kolei: z balonikiem zaczęłam ćwiczyć w 36tyg, w 4 dniu pojawiła się krew, następnego było jej więcej a potem jeszcze więcej. Odpuściłam na 2 dni, ale potem od razu było to samo. Z przykrością stwierdziłam, że trudno, będę się ratować "masażem" (kto robił ten wie, dlaczego stoi on w cudzysłowie :). Ale oczywiście nie wytrzymałam bo uparciuch ze mnie przebrzydły i któregoś dnia po masażu wzięłam ten balonik i jakież było moje zdziwienie, kiedy ćwiczenie obyło się bez kropli krwi! Okazało się, że, paradoksalnie, mnie żel feminum wysuszał i ratunkiem okazało się ćwiczenie z olejkiem migdałowym. I tak powolutku, pomalutku doszłam do 32cm (według badań córka miała głowę 33), a tymczasem poród się opóźniał. W końcu w Wielki Piątek zapakowali mnie do szpitala, w sobotę rano założyli cewnik Foleya i po ok. 2 godzinach zaczęły się nieregularne skurcze. Od 22:00 były już regularne, a o 8 rano miałam 6cm rozwarcia. Położna wygoniła mnie pod prysznic bo w dyżurce było jajeczko (w końcu Wielkanoc!) o 10:00 miałam już 8cm... i .... na tym stanęło. Córka co prawda już od 4 miesięcy siedziała głową w dół, ale ustawiła się najszerszą częścią do kanału i nie chciała zejść niżej. W końcu o 13:30 zapadła decyzja: tniemy. Przy cesarce okazało się, że moja miednica wewnętrznie jest tak wąska, że nigdy bym nie urodziła żadnego dziecka (a wymiary zewnętrzne były ok i dały zielone światło do porodu naturalnego,mimo, że na pierwszy rzut oka się nie zanosiło - jestem baaaardzo drobna i szczupła). Czy żałuję ćwiczeń? NIE, ANI JEDNEGO WYPCHNIĘCIA. Miałam tak ogromny komfort psychiczny i wewnętrzny spokój przy pierwszym moim porodzie że mogłabym sobie chodzić z tymi skurczami przy 8cm kolejnych kilka godzin, bolały, czasem trzeba było się ściany przytrzymać albo poprosić o miseczkę bo mdliło, jak kazali mi leżeć to myślałam że łóżko pogryzę, ale to dało się przeżyć bo nie bałam się co to będzie dalej. Co więcej, nie bolały żadne badania, a przy zakładaniu cewnika wiedziałam które mięśnie rozluźnić i nie poczułam przy zakładaniu nic, podczas gdy koleżanka z sali, która rodziła naturalnie po raz drugi, po tym samym zabiegu, wróciła na salę jak z krzyża zdjęta (ale synka urodziła tego samego dnia już bez problemu, 2 godziny po biegała po oddziale). Więc podsumowując: ćwiczcie, bo warto! Nawet jeżeli coś pójdzie nie po naszej myśli i poród nie zakończy się "dołem" to i tak praca z balonikiem nie idzie na marne! Warto, warto i jeszcze raz warto! Dla spokoju ducha, dla opanowania stresu, dla przejścia gładko przez każde badanie których przy porodzie w tych okolicach jest niemało, dla wiary we własne siły.
Pozdrawiam wszystkie mamy, te które są przed i te, które już mają maluszki ze sobą "po tej stronie brzucha" :)