Z pozoru decyzja dość prosta, bo dużo wszędzie rad, a wybór mamy taki:
SPECJALNIE W TYM CELU ZAKUPIONA KOSZULA DO PORODU,
STARA KOSZULA WYCIĄGNIĘTA Z SZAFY,
KOSZULA SZPITALA,
DUŻY TSHIRT MĘŻA,
NAGO,
Ma być wygodnie, nie za długo, ale i nie za krótko, nie krępująco, a przedewszystkim to ma być coś, co po wszystkim będzie można bez żalu wyrzucić do za kosza. Poza tym, koniec końców, szpital to nie pokaz mody, a wydając na świat potomka, w pocie, łzach i krwi, kwestia garderoby jaką mamy na sobie, będzie za pewne ostatnią rzeczą o której pomyślimy.
Ale z drugiej strony, czy to oznacza, że trzeba zmuszać się do założenia czegoś, co odbiera resztki godności, która podczas porodu i tak wystawiona jest na poważną próbę? Takie można odnieść wrażenie, przeglądając garderobę oferowaną pod hasłem “koszula do porodu”. Po oczach biją różowości i błękity, misie - patysie, kwiatki, serduszka i inne żyrafki. Poza tym, zakładając że ktoś lubi misie (w końcu o gustach się niedyskutuje) czy jest sens zakładać nową koszulę, która po wszystkim będzie zniszczona?
Opcja “obszernego podkoszulka męża” jest z kolei nie dla wszystkich, mi taki tshirt sięgał by do pół pupy, odsłaniając radośnie cały “strategiczny rejon”, a to i tak w wersji optymistycznej, że zmieściłabym się w niego w brzuchu…
Co więc wybrać?
Czy w ogóle istnieje jeszcze coś takiego jak instytucja “koszuli szpitalnej”?
Czy Wy drogie mamy, rodziłyście w tym co zamierzałyście, czy też życie zweryfikowało wasze plany?
W jakim stanie po porodzie były te rzeczy? Prosto kierunek kosz, czy też były do do prania?