Aga, a od jakiego wieku podajesz Swojej Wikusi parówki, bo zastanawiam się nad tymi piratkami, jak mała będzie starsza.
pierwszy raz podałam jej jakoś koło roczku a może i wcześniej:) rzadko jej je daje bo raz że mam inne pomysły na posiłki a dwa że daleko mi do lidla;/ no ale parę razy Nam się zdarzyło. Ona jest anty mięsna a parówki wcina aż jej się uszy trzęsą:)
Jeszcze nie podawałam synkowi parówek ,ale może spróbuję .Tak jak piszecie skuszę się na te z Lidla,skoro sprawdziłyście że są bezpieczne dla dzieci
Dzięki Aga, spróbuję dać małej jak skończy rok. W sierpniu jedziemy nad morze, mała będzie miała 14 miesięcy. Mogłaby raz na jakiś czas zjeść parówkę, bo nie wiem jak to będzie z jedzeniem dla niej na wczasach. Teraz wszystko gotuję sama, mała już nie toleruje słoiczkowych dań.
Agnieszka pewnie spróbuj tym bardziej że faktycznie podczas wyjazdu ciężko będzie przygotować posiłek…
Chociaż powiem ci że moja mała nie jada słoiczków a podczas wyjazdu weekendowego musiałam jej coś dać a nie chciałam robić nikomu kłopotu, więc zakupiłam gotowe dania dla dzieci w przedziale wiekowym 1-3 lata. Te dania są przyprawione ziołami i moja mała zjadła ze smakiem, chociaż ona prawie wszystko je:)
W takim razie jak skończy rok spróbuję Jej podać jakieś gotowe danie. Widziałam w sklepie i niektóre “brzmią” naprawdę apetycznie, może coś Jej posmakuje.
Nie oszukujmy się ale to jest jedno z lepszych rozwiązań podczas wyjazdów:) spróbuj może akurat córci zasmakuje a ty będziesz miała kłopot z głowy:)
A ja przyznam szczerze że dla siebie i męża nie zwracam uwagi na nic prócz smaku. Ani ja ani mąż nie wynieslismy z domu nawyków zdrowego odżywiania. I ma przede wszystkim być smaczne i tyle. Jeśli chodzi o synka to już inna bajka bo fakt sprawdzam wszystko chodź też nie wariuje że jak jakiś deserek czy kaszka zawiera cukier to już nie podam. Chodź nie dosladzam niczego nie używam soli dla synka itd. Czasem się tylko zastanawiam w sumie jaki to ma sens bo przecież w końcu zacznie jeść to co my a my raczej napewno nie zmienimy przyzwyczajeń. Ja jeszcze z niektórymi rzeczami mogłabym przejść zmianę zamienić czy coś jeśli chodzi o męża nie przejdzie. Pomijając to w przedszkolach nie mówię że we wszystkich ale w wielu jedzenie dla dzieci też nie jest zdrowe. W placówce w której pracowałam dzieci na obiad dostawałw sos do spagetti ze słoika do picia wodę z syropem malinowym a na podwieczorem najtańsze ciastka z Auchan na wagę i danonki oczywiście rodzice nie mieli o wielu rzeczach pojęcia więc czasem zastanawiam się nad sensem. Ale nie chcąc nikogo urazić uważam że kupowanie w sklepach eko to już przegięcie. Bez przesady gdybyśmy chcieli tak wszystko super zdrowo to musieli byśmy mieć inne powietrze do oddychania bo nasze jest zbyt zanieczyszczone
Ja również ani mój mąż nie zwracaliśmy za bardzo uwagi na to co jemy i najważniejszy był smak. Ale odkąd jestem w ciąży dużą uwagę przykuwamy do tego co jemy. Teraz bardzo uważnie czytam skład i wtedy podejmuje decyzję odnośnie zakupu. Teraz już sie nauczyliśmy i jemy zdrowiej.
A wg mnie ma sens czy nauczymy dziecko jeść zdrowo czy nie. Lepiej jak najdłużej chronić malucha przed wszystkimi złymi nawykami ile się da. Sól, cukier i inne przyprawy przecież wcale nie są one niezbędne dziecku. Można się bez nich obejść.
Justyna dla mnie ma to sens ponieważ takie maleństwo nie potrzebuje tej całej chemii czy przypraw. Ja sobie to tłumaczę że teraz jest okres najintensywniejszego wzrostu więc lepiej żeby ciałko miało z czego pobierać zdrową energię i kalorie a nie sztuczne czy zatrute. Ja powiem szczerze że kupuję eko to do czego mam dostęp i na co mnie stać. Oczywiście zmienimy wszystkiego bo tak jak piszesz powietrze jest zatrute i tak dalej ale dlatego staram sie ograniczać tą chemie i zanieczyszczenia w sposób jaki mogę. Jeśli mogę ograniczyć do do 50% to i tak uważam to za sukces. Żywność GMO która jest wszędzie nie jest zdrowa ale niestety dostępna wszędzie:(
Co do nawyków żywieniowych to niestety też jestem od pewnych rzeczy uzależniona i mój mąż również czasem ma ochotę na coś niezdrowego, ale jemy to jak małą śpi albo nie widzi:) kiedy wiem że nie ma możliwości się ukryć staram się zrobić ala zamiennik czyli zdrowszą wersję tego na co mamy ochotę i mała wcina z Nami. Jednak gdyby mój mąż stał murem za niezdrowym jedzeniem i niczym nie dałoby się go przekonać to chyba mielibyśmy problem.
Jeśli chodzi o przedszkola to w tym roku chyba weszły zasady które mówią o zdrowym odżywianiu dzieci w przedszkolach, i z tego co wiem nie wolno niczego dosładzać. Panie w przedszkolu mają problem bo większość dzieci ktróe jest przyzwyczajone do przypraw, cukru, soli nie chce tego jeść.
Dla mnie również ma sens. Dziecko przede wszystkim inaczej czuje smaki i potrawy, nie potrzebuje dodatkowej ilosci soli i cukru w diecie. Zarówno sól i cukier znajduje się w codziennym jedzeniu bez ich doprawiania, np owoce, zawierają fruktozę. Jeśli przyzwyczaimy dziecko do jedzenia bez tony ulepszaczy smaków i przypraw to dlaczego w przyszłości mamy mu to zmieniać. Ja gotuję dla synka oddzielnie. Sama jestem przyzwyczajona używać większej ilości soli niż inni, ale mojemu synkowi się gotować zdrowo. Oczywiście ociupinkę soli do smaku mu dosypię, ale nie tyle ile sobie, czy mężowi. Tak samo z cukrem, moja mama często się mnie pyta dlaczego nie dam zjeść ciastka dziecku czy wypić soczku i daję wodę, odpowiedziałam jej wtedy pytaniem na pytanie - zapytałam, czy wie, ile osób codziennie umiera na cukrzycę. Powiedziała, że nie. A ja, że całe mnóstwo i nie chcę żeby moje dziecko przez niezdrowe jedzenie również nabawiło się cukrzycy. Zje ciastko owszem, ale bardzo rzadko i jak to się mówi raz na ruski rok.
Co do przedszkoli, to faktycznie w tym roku nie można podawać niezdrowego jedzenia i używać dużej ilości cukru czy soli i bardzo dobrze!
Ja mojemu synkowi “piratki” podałam dopiero po skończeniu 2 roku.
aga1989 szkoda tylko, że ekstrakt drożdżowy związany jest z glutaminianem sodu…
Weronika ekstrakt drożdżowy ma to samo zadanie co glutaminian sodu to fakt ale jest dużo zdrowszy . Jednak sam ekstrakt drożdżowy nie jest szkodliwy - zawiera mnóstwo witamin zwłaszcza z grupy B. Jest jednocześnie jednym z lepszych naturalnych źródeł wolnego kwasu glutaminowego, czyli aminokwasu odpowiedzialnego za smak.
Magicznypazur właśnie to jest to że potem dzieci chorują na różne alergie, cukrzyce albo mają problemy z odpornością a za tym wszystkim może stać niezdrowe jedzenie… Dobrze odpowiadasz mamie heheh
Ok fakt że też sobie tłumacze że póki jest mały to nie musi jeść tego syfu ale tak naprawdę wiem ze nie unikme tego na stałe no bo przecież nie będę mu całe życie gotować oddzielnie. Wiecie to nie jest tak ze my jemy tylko niezdrowe rzeczy. Ja gotuje w domu obiady z dwóch dań. Ale przyznaje ze do zupy dorzucam kostkę rosółowa (póki co synkowi odlewam wcześniej). Drugie danie no cóż bywa domowy gulasz czy pulpety ale bywają też smażone kotlety z frytkami czy nawet sos ze słoika czy torebki. Mąż praktycznie w ogóle nie je warzyw pomijajac kilka jarzyn do obiadu w małej ilości i pomidora czy ogórka na kanapkę. Owoców nie je w ogóle nic a nic. Obiad bez mięsa to nie obiad gotowane mięso też nie przechodzi.
A co do przedszkola to wszystko pięknie ale dotyczy to państwowych placówek. Pewnie prywatnych w teori też tyle tylko że w prywatnych nikt tego nie kontroluje
To racja nie unikniemy tego w ogóle ale moim zdaniem poki możemy to warto im mniej im pozniej tym lepiej;)
A co do przedszkoli i roznicy miedzy prywatnymi i panstwowymi w kwestii diety to nie wiedzialam ze mkze byc taka roznica.
Wg mnie nie ma różnicy czy przedszkole jest prywatne czy państwowe zasady dotyczą zarówno jedne jak i drugie.
I trzeba pamiętać, że ważne jakie nawyki żywieniowe wpoimy dzieciom. Jeśli nauczymy je jeść zdrowo i bez konserwantów kiedyś w przyszłości ja przynajmniej mam nadzieję, że to zaprocentuje. Dziecko będzie zdrowsze i o to przecież nam chodzi. Każda mama gotuje dziecku osobno albo odlewa wcześniej zupkę żeby jak najbardziej uchronić go od wszechobecnej chemii. Wiadomo, że nie wyeliminujemy jej całkiem jednak starajmy się ograniczyć do minimum.
Posiadanie dziecka, to bardzo dobra motywacja na zmianę nawyków żywieniowych. Mi nie chciałoby się gotować osobno dla starszego dziecka.
U mnie w przedszkolu państwowym też różnie bywa z posiłkami, ale ogólnie nie jest źle. Dzieci nie dostają wprawdzie sosów ze słoika, czy gotowych ciastek, ale wiem, że zupy gotowane są na kostkach rosołowych. Ciasto na podwieczorek jest pieczone w przedszkolnej kuchni, do picia dzieci dostają kompot, mleko, kakao, kawę zbożową, a jeżeli ktoś jest na diecie bezmlecznej to dostaje herbatę owocową. W każdej sali stoi dystrybutor z wodą i kubki jednorazowe, dzieci mają zapewniony dostęp do wody o każdej porze. Poza tym do kanapek dzieci dostają w sezonie szczypiorek, koperek , rzodkiewkę, marchewkę do chrupania - wszystko z przedszkolnego ogródka. W starszych grupach raz w tygodniu dzieci samodzielnie komponują kanapki na śniadanie i bardzo to lubią.
Ja się z wami zgadzam tylko że w moim przypadku to jest tak ze ewentualnie wyeliminuje małemu chemię i inne niezdrowe rzeczy z diety do momentu kiedy będę mu oddzielnie gotować. Raczej zdrowych nawyków mu nie wpoje skoro jako starsze dziecko będzie jadł z nami nr obiad z sosu że słoika albo jak będzie widział jak ja zajadam się ciastkamg z cukierki czy mąż pizza mrożona. No niestety tutaj głównie przykład. A my go niestety nie damy więc tyle tylko że zdrowo będzie się żywil powiedzmy w tych pierwszych latach życia.
A co do przedszkoli. Oczywiście że przestrzegać powinny wszystkieg ale nie robią tego niestety. U mnie masę było takich kwiatków. Ogólnie jedzenie to był jeden wielki syf
Z tego co wiem, w przedszkolu do którego syn się dostał, trzymają się tych zasad odnośnie do żywienia zdrowego dzieci. Co jest problemem w przypadku niejadków. Koleżanka ma 2 dzieci, jedno starsze, już powoli przyzwyczaiło się do jedzenia w przedszkolu, ale i tak je mało. A drugiemu młodszemu, gdyby nie uprzejmość pani opiekunki, to nic nie pasuje Przemycają dziecku w szatni jasne pieczywo, i coś by mógł zjeść. Z kolei w prywatnym przedszkolu, gdzie synek chodził wcześniej, takich diet nie było. Dzieci dostawały jasne pieczywo. Zupy były gotowane na miejscu, kompot też. Drugie danie też, chociaż, ale to była mała placówka.
Ja gotuję czasem 3 obiady, bo synek, ja teraz z dietą prawie że wegetariańską, a mąż normalnie tradycyjnie - bo też woli mieć mięso na obiad. Złe nawyki u synka wprowadza jedna babcia - to ona soki (ja jednak rozrabiam z wodą), herbatę zawsze lekko musi posłodzić dla wnusia. Ale też dużo rzeczy sama robi - ciastka tylko pieczone przez nią, głównie takie zbożowe, z otrębami, bardzo sycące. Mięso stara się mało doprawić, ale czasem da coś bardziej posolonego niestety. Ale synek jakoś toleruje to, że później znowu mało posolone jest, albo wcale. Dobre jest to, że kiedyś ta babcia robiła zupy na kostkach, teraz zawsze na wywarze tradycyjnym
Konieczność solenia i “cukrzenia” to kwestia przyzwyczajenia. Maluch tego nie zna, więc nie potrzebuje.
Studiować etykiety tak porządnie zaczęłam, gdy padło podejrzenie alergii, teraz wręcz obsesyjnie czytam wszystko. Np. w życiu nie spodziewałabym się, że nawet w chipsach jest serwatka z mleka i to nie na zasadzie może zawierać śladowe ilości, tylko po prostu jest składnikiem. To chyba takie moje najnowsze zaskoczenie.
Na szczęście coraz większy nacisk kładzie się na zdrowie odżywianie. W szkołach i przedszkolach staje się to normą.