Dziewczyny, chciałam się z Wami czymś podzielić, może ktoś miał podobnie i zrozumie, co czuję…
Mam trochę trudną sytuację z moim partnerem. W codziennych sprawach jakoś się dogadujemy, ale coraz częściej czuję frustrację i zmęczenie. Potrafi być arogancki, krzyczeć, mówić raniące rzeczy a potem przeprasza, jakby nic się nie stało. Ja się o niego martwię, troszczę się o jego zdrowie, próbuję dbać o nas, a on… jakby w ogóle tego nie widział. Mam wrażenie, że moje uczucia są dla niego mało ważne.
Kiedy mówi coś chamskiego, coraz częściej mam w głowie myśl, że może po prostu powinnam to zakończyć. Bo ile można znosić? Ile razy można przymykać oko i udawać, że to nic?
Najgorzej jest, kiedy chodzi o moją rodzinę. Za każdym razem, gdy mówię o wyjeździe do moich rodziców albo siostry czy to na urodziny, czy zwykłą wizytę zaczynają się kłótnie. On zawsze ma jakieś „ale”, mówi, że mu się nie chce, że mam jechać sama. Mówi to z takim chłodem, że czuję, jak serce mi się zaciska. I choć próbuję tłumaczyć, prosić kończy się tak, że jadę z łzami w oczach i udaję, że wszystko jest w porządku. A we mnie w środku jest żal i smutek.
Co najgorsze do jego rodziców jeździmy często, bo mieszkają 2 km od nas. Moich rodziców dzieli od nas 30 km, a mimo to to ja się przeprowadziłam w jego strony. Moi rodzice naprawdę są dobrzy, pomocni, zawsze otwarci a on kompletnie tego nie docenia.
Zawsze, gdy coś się wydarzy, to według niego ja jestem ta zła. Nawet jeśli to on się zachowuje niewłaściwie, potrafi obrócić wszystko tak, że wychodzi na moje… A ja już nie mam siły ciągle się tłumaczyć i udowadniać, że nie zrobiłam nic złego.
Czuję się coraz bardziej niedoceniana, zmęczona i przytłoczona tym wszystkim. Czy któraś z Was miała podobnie? Jak sobie z tym poradziłyście?