W naszej pracy jest wszystko, krew, pot i łzy. Znamy dobrze gorzki smak porażki, ale i uczucie radości z wygranego pojedynku o życie innego człowieka. Są także sytuacje zabawne, których wspomnienie wywołuje uśmiech na naszej twarzy (choć wtedy nie wszystkim było do śmiechu).
Na starcie mojej pracy zawodowej każdy dyżur był dla mnie wyzwaniem. Wyzwaniem któremu chciałam sprostać, nauczyć się wciąż czegoś nowego, nabrać wprawy w czynnościach zabiegowych oraz obyć się w kontaktach interpersonalnych z pacjentami oraz kolegami po fachu.
Pamietam do dziś jak podawałam obarczoną poważnymi powikłaniami Chemię nastolatkowi, który zaraz po jej odłączeniu zaczął się „dusić”. Zaczęłam działać, podłączyłam pulsoksymetr, zaczęłam przygotowywać leki, zestaw reanimacyjny w gotowości, jednak gdy zaczęłam dzwonić po Zespół z Intensywnej Terapii, chłopiec nagle zaczął się śmiać i powiedział- „żartowałem”.
Miałam ochotę udusić Go swymi rękami, czułam złość, ale jednocześnie radość że nic mu nie jest. Zaczął się tłumaczyć, że chciał zrobić mi żart, bo nudzi mu się pobyt w nudnym szpitalu. Wytłumaczyłam mu że to był żart, ale w bardzo złym guście, i dodatkowo on sam mógł wyrządzić sobie krzywdę takim zachowaniem. Ponieważ jeśli następnym razem gdy naprawdę coś mu będzie ja nie zareaguje bo będę myślała że żartuje.
Chłopiec przeprosił i obiecał że więcej nie będzie tak postępował. Dyżur ten wspominałem do dziś z sentymentem, ponieważ zmieniłam oddział i tęskni mi się za tym miejscem.