Sytuacji zapadających w pamięci na długie lata niewątpliwie jest bardzo
wiele. Niektóre są radosne, inne zdecydowanie mnie…
Jednak najczęściej wracam do jednej historii z mojej pracy, wtedy bardzo stresowej, teraz powodującej uśmiech na twarzy…
Na codzień pracuje na oddziale neonatologicznym, z salą porodową mam niewiele wspólnego - jedynie uczestniczę w porodach po to by zająć się zazwyczaj noworodkiem urodzonym przedwcześnie a swój ostatni poród odbierałam można powiedzieć, ze na praktykach studenckich…
Jednak dzięki historii, która mi się przytrafiła można powiedzieć, że z porodem miałam jeszcze do czynienia już w swoim życiu zawodowym.
Pewnego majowego poranka, pełna entuzjazmu i radości szłam do pracy. Humor miałam wspaniały, w powietrzu wisiał zapach zbliżającego się lata, drzewa miały piękne zielone liście, słońce świeciło mimo wczesnej pory…
W okolicach szpitala spotkałam kobietę ciężarną, widać było ze męczą ją skurcze porodowe, co rusz przystawala i czekała aż minął żeby iść dalej, pomyślałam wtedy, że na szczęście zaraz dotrze na izbę przyjęć i urodzin w szpitalu na sali porodowej, wiec nie zatrzymując się wjechałam
windą do szatni, ubrałam się w swój strój pracowniczy i ruszyłam zadowolona do windy.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy winda się otworzyła a na podłodze kucała wcześniej spotkana kobieta w trakcie 2 okresu porodu!!! Dodam, że szatnie były na ostatnim pietrze budynku zaś izba przyjęć na parterze! Szybko wskoczyłam do windy i chciał nie chciał musiałam w głowie wrócić do lat studenckich i odebrać poród tej kobiecie - wszystko trwało kilka minut choć w mojej głowie miałam wrażenie , że wieczność. Na szczęście ciąża była donoszona - urodziła się zdrowa dziewczynka ZOSIA :) , różowa i krzycząca - owinęłam ja w swoją bluzę żeby się nie wychodziła. Kiedy winda zjechała już na poziom 0 - przed drzwiami już czekala ekipa z sali porodowej gotowa odbierać nagły poród, który już się odbył w szpitalnej windzie! :D
Na szczęście cała historia skończyła się dobrze. Zarówno Mama jak i noworodek czuli się bardzo dobrze. Przez kolejne dni doglądałam
na oddziale położniczym Zosie, była uroczym noworodkiem. Dzięki niej i jej pospiechowi na ten świat miałam
okazje odebrać swój ”pierwszy” w pełni samodzielny, w warunkach spartańskich poród :D.
Nigdy nie zapomnę tego pięknego majowego dnia i małej Zosi - dziś już kilkuletniej dziewczynki, która co rok w swoje urodziny przesyła mi zdjęcie! :)