Położnictwo to piękny zawód... nie każdy może być świadkiem narodzin dziecka. Radość, wzruszenie świeżo upieczonych rodziców jest naszą motywacją do pracy.
Niestety zdarzają się przykre momenty, które prędzej czy później spotykają każdą z nas...
I właśnie taki moment zapamiętam do końca życia...
Kobieta w 40t.c. była na kontrolnym zapisie KTG. Tętno maluszka było idealne, ruchy były - zapis książkowy. Na drugi dzień rano przyjechała do szpitala, z powodu braku ruchów dziecka od samego rana... Chciałam podłączyć zapis, posłuchać serca dziecka... niestety nie dało się... serduszko już nie biło... Biegiem lekarz robił USG, niestety diagnoza była jednoznaczna: serduszko nie bije, dziecko nie żyje... Krzyk tej matki... Jej łzy... Rozpacz... Ból i cierpienie... Ten obraz zostanie ze mną do końca życia...
A ciąża przebiegała prawidłowo przez wszystkie 9 miesięcy.
Niby uczą na studiach, szkoleniach jak rozmawiać o tym z kobietami, które doświadczają takiej tragedii, a w rzeczywistości wiecie jak jest?! Nikt nie wie jak się zachować, jedni unikają tematu, drudzy "pocieszają" tekstami typu :"będzie Pani miała jeszcze gromadkę dzieci". Był to 9 miesiąc więc poród został indukowany i kobieta musiała urodzić drogami natury. Dla mnie jako dla położnej decyzja niby dobra, bo to w końcu poród fizjologiczny, ale z punktu widzenia matki, chyba nie dałabym rady urodzić drogami natury, w bólach, swoje dziecko, które wiem, że nie nigdy nie zapłacze, nie otworzy oczek...
Tamta sytuacja mimo wielu innych pozytywnych zdarzeń, utkwiła mi z tyłu głowy.
Będąc w ciąży, niby się cieszyłam, ale zawsze gdzieś pojawiała się czerwona lampka pt." nigdy nic nie wiadomo". Dopiero po porodzie kiedy trzymałam córkę w ramionach mogłam powiedzieć, że jestem spokojna.