Czy mama z dwójką dzieci ma szansę na normalne życie?

Cześć dziewczyny.

Przepraszam od razu, ale się rozpiszę. Po pierwsze by zobrazować Wam dokladnie sytuację. Po drugie muszę się wygadać. 

Znamy się z M. od 4 lat. 2 lata temu wzięliśmy ślub kościelny i chwilę później urodziła się pierwsza córeczka.  Niedawno obchodziliśmy drugą rocznicę ślubu. Mamy też drugą córeczkę. Pod koniec roku będzie obchodzić pierwsze urodzinki.

Niestety, małżeńska sielanka skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Niekończące się kłótnie i problemy skutecznie nas od siebie oddaliły. Nie kocham go, lecz nie mam nikogo innego.

M. kiedyś był inny. A może zauroczenie sprawiały, że nie widziałam wszystkiego? A może po prostu z cierpliwością przyjmowałam wszystkie jego wady, bo go kochałam? Nie wiem. Dziś nie ma nic. 

Dziećmi zajmuje się mało, żeby nie mówić 'wcale'. Nie potrafi ich upilnować. Jego zabawa z nimi wygląda tak, że usiądzie na podłodze a dzieci bawią się SAME obok.

Ma też dziecko z pierwszego związku, ktore NIE MIESZKA Z NAMI, z jego powodu również dużo się kłócimy. Nie dogaduję się z nim i jestem potwornie o nie zazdrosna. Temu dziecku poświęca czas i ostatnie pieniądze jakie mamy na życie, a naszymi nie potrafi się zająć jak należy - kładzie bez kolacji, nie pyta czy chcą pić, zamiast śniadania daje słodycze lub jogurt, na odczepne...

Mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu. Oplaty za czynsz, wodę, prąd, internet itd. sięgają blisko 1000zl. Do tego mamy raty na sprzęt domowy, ok. 450zl. Mamy także kredyt, raty to ok 400zl miesięcznie. Na ten moment stać nas na to wszystko i ledwo ledwo ale starcza.

Z każdym dniem jednak nabieram pewności, że chcę od niego odejść. Odejść od jego problemów z jego dzieckiem. Od jego charakteru i ciągłego traktowania mnie jakbym nic nie znaczyła. Od jego wiecznych pretensji, codziennych kłótni. Od jego wyzwisk rzucanych w złości. Chcialabym żyć bez niego... tylko jak? Nie ma opcji, że się sama utrzymam. Zostawic mieszkanie będzie ciężko- mnóstwo pracy, pieniedzy włożone, a z drugiej strony sporo jeszcze wymaga. Jednak mieszkanie na super osiedlu, fajna okolica..

Nie wiem co robić... pójść nie mam gdzie, ale koszta za utrzymanie bez jego wypłaty przerosną mnie i przygniotą. Dzieci też kosztują. Nie wiem co robić, jestem naprawdę nieszczęśliwa. Duszę się tym wszystkim. Czuję się przyparta do muru, skuta łańcuchem zależności finansowej. Nie wierzę, że spotkam wielką miłość, nie marzę o facecie ze snów. Marzę tylko by odejść od niego i zacząć życie sama z córeczkami. Z nimi dam sobie radę - kilka miesięcy byłam sama, jak M. na początku roku był za granicą.

Co byście zrobiły na moim miejscu? Co robić? Jak ratować resztki życia, szczęścia? Nie pracuję, na umowę nie pracowałam nigdy.

Rodzice mieszkają daleko z i mają swoje życie, problemy. Mieszka z nimi mój nastoletni brat i na pewno nie właduję się tam z walizami. Siostra studiuje i mieszka na kawalerce.

Czy samotna mama, przy takich opłatach ma szansę żyć? Jak to rozwiązać? Jak się rozstać? Jakich alimentów mogę sie spodziewać? Czy dostanę takie same jakie płaci na dziecko z pierwszego związku?