Bo czasami położna też płacze

 

Położną jestem już prawie 17 lat. Podczas mojej dotychczasowej pracy przeżyłam wiele ważnych momentów. Wiem, że to właśnie takie przeżycia zarówno radosne jak i smutne ukształtowały mnie jako położną. 

Najbardziej przeżywam ból i cierpienie kobiet, które straciły swoje dziecko w ciąży czyli przeżyły poronienie bądź poród martwego dziecka. To właśnie jedna z tych sytuacji na zawsze zapadła mi 
w sercu i pamięci. 
Rozpoczynałam dyżur na sali porodowej, to był czas tuż przed wigilią. Już po wejściu do dyżurki koleżanki poinformowały mnie, że będę się opiekować parą młodych ludzi, których czeka poród pierwszej, martwej, donoszonej córeczki. To było jak grom z jasnego nieba, tyle lat mi się udawało, nigdy nie musiałam przebrnąć przez tak trudne dla wszystkich chwile. Aż do dzisiaj… 
No nic, wzięłam głęboki oddech i postanowiłam, że postaram się ze wszystkich sił pomóc tej kobiecie urodzić.

Przywitałam się, przedstawiłam, powiedziałam jak bardzo mi przykro no i zaczęliśmy rozmawiać. Bo to jest podstawowa sprawa, aby wysłuchać i okazać zainteresowanie swojej pacjentce. Czułam, że nasza relacja bardzo pomogła Marcie i Oskarowi przeżyć trud porodu. Najgorsza na naszej sali porodowej była ta cisza... Normalnie, słyszę cały czas pukanie tętna dziecka na ktg. To było dla mnie naprawdę trudne.  Bałam się strasznie wiedząc, że za niedługo ich martwa córeczka urodzi się. Kiedy przyjęłam ją na swoje ręce, łzy płynęły mi po policzkach, płakałam razem z nimi. Mała Ulka była taka duża i ładna, jej ciałko takie bezwładne, bez życia. Było to dla mnie tak traumatyczne przeżycie, nadal mi ciężko kiedy wspominam tamte chwile. 

Kiedy zmierzyłam i zważyłam Ulkę – bo tak miała na imię, owinęłam ją w becik i podałam rodzicom. Płakali, szlochali, całowali ją. Moje serce pękało na pół, żal zalewał mi mózg. Zaproponowałam im pamiątkowe zdjęcie z córeczką, by mieli do czego wracać wspomnieniami. Takie pamiątki po utraconych dzieciątkach są bezcenne. Pozwoliłam Marcie i Oskarowi pozostać z nią na 2 godziny, po czym przyjechał pan z firmy pogrzebowej z malutką białą trumienką i zabrał Ulkę. 

 

Marta pisała do mnie jeszcze później, że ciągle przeżywa to na nowo, że nie może się z tym pogodzić, że zawsze będą mnie wspominać dobrze.

Wiem, że teraz mają już trójkę dzieciaczków, jednak w ich sercach Ula pozostanie na zawsze. W moim również. 

Przez te 17 lat pracy jako położna to był mój jedyny taki poród w którym towarzyszyłam do końca, kiedy dziecko obumarło w terminie porodu. Po prostu nie zdążyło się urodzić.

 

Było to dla mnie bardzo ważne przeżycie, które mnie ukształtowało, by być jeszcze lepszą położną.