Czasem trudno pogodzić się z losem rodzin borykających się z biedą i trudnymi warunkami w jakich przyszło im żyć z malutkim dzieckiem. A takie sytuacje w naszej pracy położnych środowiskowych są niestety coraz częstsze, i wtedy oprócz tej ważnej fachowej pomocy, to wsparcie w “darach” rzeczowych jest dla rodziców ogromnych szczęściem i powodem do radości…
Z Anią i Wojtkiem spotkałam się pierwszy raz gdy przyjechałam do nich na wizytę patronażową zaraz po porodzie. Stary familok, nieciekawa okolica, to zawsze budzi we mnie obawę, jakie warunki dla matki z dzieckiem zastanę w środku. Niestety warunki były nieciekawe…mały ciemny pokoik, w którym pomieścić musiało się małżeństwo z tygodniowym Jasiem. Jak się potem okazało przygarnął ich przyjaciel, Ania bez pracy, Wojtek bez stałego zatrudnienia…w mieszkaniu półmrok, duchota, brak ciepłej wody…dla małego dziecka warunki po prostu fatalne. Ania po dłuższej rozmowie okazała się bardzo sympatyczną osobą, widać było jak bardzo cieszy się z tego, że może być mamą, a jednocześnie jak bardzo się boi o ich dalsze losy. Jasiu miał w pokoiku swój mały kącik, leżał w łóżeczku przykryty skromną kołderką, obok leżał wypłowiały miś, jego szuflada z ciuszkami była bardzo skromna, paczka pieluszek, parę podstawowych kosmetyków…Na szczęście i Ania i mały Jaś czuli się dobrze, Ania miała trudności z karmieniem piersią, o co w ich sytuacji trzeba było powalczyć, aby przynajmniej z pożywieniem dla Jasia nie było problemu. A mały Jaś był ślicznym, czarnowłosym dzieciaczkiem, zadbanym, czyściutkim…Ania starała się bardzo, aby miał zawsze czystą pieluszkę, czyste śpioszki. W takich sytuacjach najlepiej widać tą matczyną miłość… Wiedziałam że muszę im pomóc także w jakiś inny sposób. Udało się zdobyć dla nich używany wózek, sprezentowałam im parę kosmetyków i wkładki laktacyjne z paczki Lovi;))) z czego niezwykle się ucieszyli. Byłam u nich potem jeszcze na trzech wizytach patronażowych i zawsze do samej opieki nad Jasiem nie miałam zastrzeżeń. Jedynie z utrzymaniem laktacji u Ani był ogromny problem, ona sama zniechęcona, zestresowana ich sytuacją rodzinną zaczęła produkować coraz mniej pokarmu, aż przy kolejnej wizycie pomocne okazały się być także sprezentowane przeze mnie butelki Lovi;), a rodzicom na głowę spadł kolejny problem, wydatków na mleczko dla Jasia…
Po tej wizycie pożegnałam się z Anią i Jasiem, życząc wytrwałości i pomocnych rąk. Nie sądziłam, że będzie mi dane jeszcze im pomagać…Gdy pewnego wieczoru Ania zadzwoniła z prośbą o pomoc, co ma zrobić, bo Jasiu ma gorączkę i jest osłabiony, poradziłam jej zadzwonić po pogotowie. Porada okazała się fatalna w skutkach…zapłakana Ania oddzwoniła z informacją, że Pan lekarz pogotowia po udzieleniu pierwszej pomocy Jasiowi stwierdził, że w takich warunkach jakie zastał, dziecko nie powinno przebywać i zadzwonił na policję w celu interwencji. Jaś został zabrany do pogotowia rodzinnego, a w domu pozostali przerażeni rodzice… Po jakimś czasie zostałam wezwana na rozmowę do Pani kurator rodzinnej w celu złożenia zeznań w sprawie warunków opieki nad Jasiem i potwierdziłam, że mimo słabych warunków lokalowych opieka rodziców nad małym Jasiem z mojej perspektywy była bez zastrzeżeń (czyste, zadbane, zawsze i że miejsce dziecka jest przy kochających rodzicach…Ania i Wojtek to nie patologiczna zła rodzina tylko rodzice w złej sytuacji materialnej potrzebujący pomocnej dłoni…Miałam nadzieję, że w jakiś sposób im pomogę w tej trudnej rodzinnej sytuacji i Jaś wróci do kochających rodziców… Cała historia zakończyła się mimo wszystko pomyślnie, bo Ania i Wojtek odzyskali syna, ale ich przeżycia i strach przed “pomocną dłonią” różnych instytucji pozostaje na całe życie…